Komu zrobiło się bardzo nostalgicznie po ponownym spotkaniu z przyjaciółmi?
Nawet bardzo nostalgicznie :) to co dla mnie było niesamowite, to oni naprawdę byli ze mną w różnych momentach mojego życia i miło było wrócić po pewnym czasie na plan razem z nimi. Niby tymi samymi, ale jednak innymi :) fajny odcinek, trochę za mocno go pocięli, ale naprawdę miło się oglądało
Bardzo nostalgicznie. Płakałam i śmiałam się na przemian. Mnóstwa nowych rzeczy można się było dowiedzieć :). I jakoś tak smutno...
Całe półtorej h beczalam i śmiałam się na zmianę. Bardzo podniecajace.. Rachel chyba tez sie podniecila odgrywajac rolę z Rossem :p sutki jej sterczały :p
Ja jednak miałam nadzieję, że zrobią prawdziwy odcinek. Serial oglądam na bieżąco i fajnie byłoby zobaczyc ich z powrotem w roli. Poza kilkoma smaczkami w dokumencie, to przez większość czasu się wynudziłam.
Moim zdaniem Lisa Kudrow znakomicie uzasadniła, czemu nie powinni iść w tę stronę, szkoda byłoby psuć happy end.
Tak, chociaż przy serialu komediowym nie spodziewałabym się większych dramatów. Myślę, że prędzej nie chcieli psuć aury z czasów, gdy w telewizji panowały jeszcze inne standardy. Dziś pewnie musieliby się nagimnastykowac, aby humor nie kłuł nikogo w oczy a postaci drugoplanowe były odpowiednio różnorodne. Taki nieudany zabieg przeszła 'pełna chata'. Na szczęście jest 10 sezonów, więc jest co oglądać:)
Trafnie ujął to BoJack Horseman w słynnym monologu pogrzebowym. W serialu komediowym bohaterom nie może wszystko się układać, bo jeśli są szczęśliwi, to znaczy, że serial się skończył. I tutaj tak było. Nie chciałbym po latach oglądać prawie 60-letniej Lisy Kudrow jak gra Phoebie, bo w tym wieku to już nie byłoby zabawne, co raczej przykre. Podobnie miałem z duetem Andy i Lucy w Twin Peaks, kiedy wrócili oni w nowej odsłonie.
Tak naprawdę poszło o finanse. Tak samo jeśli chodzi dlaczego dostaliśmy tylko 90 minut Reunion choć gołym okiem widać było, że materiału z tego spotkania spokojnie było kilka razy więcej.
Raz filmy dluzsze niż 90-120 to za duzo. Wiec byl limit. Dwa to ze meteriau jest mniej pozwolilo go ładnie pociac tak by stworzyć wrazenie, ze te osoby sa bardzo podobne do postaci ktore graja. Ze naprawde tacy sa ze sa paczka przyjaciol i ze ta "autetyczność" byla podstawa sukcesu. Cally material jest zmontowany pod ten moral. Co nie znaczy ze nie ma w prawdy, bo najpewniej jest jej tam calkiem sporo.
Nic nie szkodziło zrobić kilku odcinków. Z tym pokazaniem, że są przyjaciółmi to słabo wyszło, zabrakło dłuższej rozmowy tylko między nimi.
Ciężko mi wyobrazić sobie kilka odcinków w tym formacie. Sztuczny podział na części/tematyki ciężko zrobić dobrze. Raczej byłoby to odebrane jak DLC w grach lub cięcie Hobbita na 3 części. Bez sensu psuć magie dla chwilowej słabostki. Jest powiedziane wprost ze udało się serial ładnie zamknąć i nie chcą tego niszczyć.
Celem filmu nie było pokazanie, przyjaźni przez długie rozmowy, tylko by pokazać ze charaktery postaci i aktorów się pokrywają.
czy ja wiem czy był to taki happy end ? Wydaje mi sie ze od tego momentu przyjaciele zaczną oddalać sie od siebie . Chendler i Monika maja dzieci, wyprowadzaja sie z mieszkania do domu, Phoebe wyszła za mąz, pewnie za chwile bedzie miała swoje dzieci . Ross i Rachel mają córkę . Wszyscy zaczynają nowy etap w zyciu , no może za wyjatkiem Joela. Tak czy inaczej juz nie bedzie tak jak dawniej.
No chyba każdemu. :))
Myślę, że to taka super klamra spinająca pewien etap życia - jako przyjaciół - doskonale nadająca się do kolejnego wydania DVD. Mimo upływu lat, wciąż miło na nich popatrzeć i posłuchać. Swoją drogą, zastanawiałem się właśnie, kiedy po raz pierwszy ich zobaczyłem. Na pewno to było na Polsacie, Czyli z lektorem, a nie z tym debilnym polskim dubbingiem (od Canal+). 1szy sezon puszczono jako wakacyjna popołudniówka, gdzieś około 97, lub 98 roku. Ale kurczę już tego nie pamiętam dokładnie.
szczerze - kiedy zapowiadali ten odcinek specjalny, byłam przekonana, że to będzie porażka. ostatecznie rozczarowałam się niezwykle miło. niesamowicie oglądało się wcześniej nigdy nieupublicznione bloopers i ujęcia z planu. nigdy już nie spojrzę tak samo na Rossa i Rachel wiedząc, że byli w sobie autentycznie zadurzeni i chemia między nimi była czymś znacznie więcej niż tylko grą aktorską :) zdecydowanie jeden z moich ulubionych momentów to wszystkie te, w których Perry się uśmiechał. przykro się patrzyło na niego gdy siedział przygaszony a już szczególnie, gdy zwierzył się , że każdego dnia na planie czuł się jakby miał umrzeć jeżeli nikogo nie rozbawi.
śmiałam się do rozpuku i wzruszyłam się wielokrotnie jak głupia. jedna z najbardziej nostalgicznych podróży jakie przeżyłam.
Byłam pewna obok, ale odcinek był ciekawy. Fajnie, że wykorzystali materiały zza kulis, opowiedzieli różne ciekawostki, a aktorzy czuli się ze sobą swobodnie... jak prawdziwi przyjaciele. Nie podobał mi się jednak pomysł z wypowiedziami widzów z różnych krajów i goście w ogóle niezwiązani z serialem. Co mnie obchodzi, że David Beckham czy BTS lubią "Friends"?
Osobiście nie do końca jestem przekonana, że aktorzy czuli się ze sobą swobodnie - i nie mówię tylko o Perrym. Ogólnie odczuwałam jakieś napięcie między nimi, pomimo tego, że się tak wylewnie witali i uśmiechali, to jednak odniosłam wrażenie, że każde z nich odczuwa jakiś dyskomfort podczas tego spotkania. Tym niemniej jako fanka serialu chętnie obejrzałam spotkanie po latach i jestem naprawdę wdzięczna całej szóstce, że wzięli w tym udział i pozwolili fanom jeszcze raz zobaczyć ekipę z Central Perk w komplecie :)
Miałam podobne odczucia, gdzieś chemia uleciała. Postawili na formułę show, ale jakieś napięcie wisiało w powietrzu. Matthew Perry chyba najbardziej ucieszył się, gdy zobaczył aktorkę grająca Janice :)
Zgadzam się , było pewnego rodzaju napięcie w tej grupie i dyskomfort mimo że chcieli to bardzo ukryć , i jeszcze słowa M. Perrego mnie zmroziła po wypowiedzi Kudrow
( do mnie nikt nie dzwoni ) bo niestety myślę że tak jest ,on ma problemy a oni go chyba olali.
Ogólnie fajnie że zrobili taki odcinek .
To był typowy żart Chandlera :) choć ponoć ostatnio jego relacje z pozostałymi przyjaciółmi się nie układały.
TAK, TAK, TAK - te wylewne powitania były podszyte nutą nieszczerości. Wolałabym nie widzieć tego odcinka i trwać w przekonaniu, że serial uformował grupę osób, które są ze sobą autentycznie zżyte. Podczas oglądania reunion nie miałam takiej pewności. Obawiam się zresztą, że "żart" Matthew mógł mieć w sobie zbyt wiele prawdy...
Jak wchodzili na scene do show przy fontannie, to było widać jak wchodza w tryb, "mam robote do wykonania", ale to normalna profesjonalna reakcja. Nie wiem czy można rozmowe przed tłumem ludzi, w dodatku w jakimś stopniu znajomych, lepiej rozgrac niz tak.
Zrobili to perfekcyjnie, ze smakiem. Fani naciskali latami na Reunion, ale jestem przekonana, ze twórcy serialu czekali tak długo aż znaleźli najlepszą formę na spotkanie po latach i dobrze bo wyszło świetnie.
Szczerze mówiąc nie rozumiem fenomenu tego serialu. Próbowałam kilka razy przekonać się i obejrzałam 2 pierwsze odcinki. Straszna nuda. Specyficzne żarty, głównie opierające się na minach i odzywkach z d.py.
Co tu jest do rozumienia. Albo się ich kocha, albo nie. Tak jak z ludźmi. Niektórych lubimy, zaś inni działają na nerwy. Z ty, że nie zgodzę się, żeby to była nuda. Może napisał bym, że raczej Twoje nastawienie było z góry na nie...
Musiałem się z muszać zeby obejrzeć całość, magia tego serialu nie polega na tym ze pojedycze odcinki sa dobre - jak w wiekszości sitcome'ów- tylko na interakcji miedzy bohaterami na przestrzeni kilku odcinków i ich wzjaemnych relacjach.
Dodatkowym plusem, jest to ze jesli jestes na odpowiednim etapie, to duzo scenek jest zyciowych i smaczek polega na tym ze to sie zdarza, ale rozsadek, godność człowieka, czy zwykłe zmieszanie, nie pozwalają sytuacją eskalować do granic absurdu jak w serialu.
Cała masa wzruszeń! Śmiałam się przez łzy. Ale ostatecznie pozostał smutek, że coś minęło bezpowrotnie......
A ja uważam, że trochę szkoda. Szkoda, że nie zrobili normalnego odcinka pokazującego dalsze losy bohaterów, zamiast tego. Niby Lisa uzasadniła czemu tego nie chcieli robić, ale ja uważam, że taki odcinek 20 minutowy, w którym pokazaliby chociaż mniej więcej jak potoczyły się ich losy po latach (na przykład tak jak sami aktorzy fantazjowali na ten temat w wywiadzie), byłby o niebo lepszy od tego "show". Mimo, iż w "the Reunion" znalazły się materiały i ciekawostki, których niektórzy nie widzieli (dla mnie akurat nic nowego nie pokazali, poza jednym fragmentem, w którym Matt wybija sobie bark) to kiedyś, laaata temu, podobny odcinek już powstał, ze wszystkimi bloopersami i wywiadami przeprowadzonymi przez Conan'a O'Brien'a. A scena z Lady Gagą śpiewająca "Smelly cat" była co najmniej niezręczna. Co to miało pokazać? Że umie śpiewać lepiej od Lisy czy jak? Albo ten cały pokaz mody, po co? Kompletnie bez sensu moim zdaniem, taki zapychacz. No ale hajs się musi zgadzać najwidoczniej.
A nostalgicznie i nieco smutno było mi z innego powodu. Z faktu, jak wszyscy bardzo się postarzeli (tak tak, wiem... to nieuniknione, taka kolej rzeczy), zwłaszcza Matthew Perry taki jakiś przygaszony. Bardzo przykre, taki świetny aktor, a tak jakby zmęczony życiem już. I bardzo bym chciała, żeby ten jego tekst o tym, że nikt do niego nie dzwoni był tylko żartem w stylu Chandler'a, ale niestety obawiam się, że to prawda...:/
Matt Le Blanc z kolei, cały czas taki sam, ta sama energia, ten sam luz i styl, mam wrażenie, że ten aktor prywatnie jest mega pozytywną i ciepłą osobą, zupełnie jak Joey :)